Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Ks. Michał z Ekwadoru pisze.
Dawno nie pisałem. Ostatni raz w Wielkim Poście. A wiele się przez ten czas wydarzyło. Bo to i Pan Jezus Zmartwychwstał, i na Niebo wstąpił, i Ducha Świętego zesłał. A jeszcze mieliśmy Uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Ekwador jest pierwszym państwem na świecie, które poświęciło się Jego Najświętszemu Sercu. Dokładnie 150 lat temu. Tak więc mamy Jubileusz. Jesteśmy również na finiszu przygotowań do Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego, który odbędzie się we wrześniu w stolicy kraju, Quito. Mój proboszcz będzie w nim uczestniczyć jako oficjalny przedstawiciel diecezji.
Na Triduum Paschalne pojechałem
do dojazdówek. Proboszcz celebrował Liturgię w macierzystej parafii, a ja w
dwóch większych dojazdówkach: w Wielki Czwartek i Sobotę w jednej, w Wielki
Piątek w drugiej. Liturgia jest jak w Polsce, choć tradycje są nieco inne.
Przede wszystkim nie ma czuwania przy Grobie Pańskim w Wielką Sobotę ani
całodziennego dyżuru przy święceniu pokarmów. Z nocnymi czuwaniami bywa różnie,
bo nie we wszystkich parafiach są one praktykowane; Liturgia Paschalna z
procesją rezurekcyjną odbywa się przez miasto lub wioskę.
Wiernych uczestniczyło więcej niż zazwyczaj – co jest zrozumiałe – ale mniej
niż w Środę Popielcową. Ten dzień jest ponoć najliczniej obchodzonym dniem w
roku liturgicznym.
Parę tygodni po Świętach przeniosłem się do innej parafii. Z Daule do Colimes; albo od Świętej Klary z Asyżu do Świętej Róży z Limy. Tutaj przez prawie dwa miesiące byłem przy kościele parafialnym, a potem przeprowadziłem się do jednej z ponad 60 dojazdówek, do Świętego Jacka Odrowąża. Ten Święty jest bardzo popularny w Południowej Ameryce. Powodem przenosin był powrót księdza diakona do kraju. Dk. Kristian, po przepracowaniu 18 lat w Ekwadorze i osiągnięciu wieku emerytalnego, wrócił do Austrii. W San Jacinto odnowił kościół i wybudował dom parafialny, prowadził duszpasterstwo jeszcze w kilku innych miejscach. Szkoda byłoby zostawić parafię bez księdza. Jestem więc tutaj.
Colimes, San Jacinto i inne z około stu okolicznych miejscowości kantonu (to mniej więcej nasz powiat) to niewielkie wspólnoty. Proboszcz mówi, że wszystkich ludzi jest około 27 000. Część z nich to ewangelicy. Dlatego nie jeździmy do wszystkich miejsc.
Ludzie żyją przede wszystkim z roli: uprawiają ryż, kukurydzę, banany, kakao, mango, papaje i inne. Krajobraz jest poprzecinany kanałami wodnymi, z których rolnicy pompują wodę na swoje pola. To przede wszystkim na płaskich terenach. Tam, gdzie zaczynają się wzgórza, przeważa uprawa kukurydzy oraz hodowla bydła.
Teraz o odpustach. Przygotowania do nich mogą trwać od kilku dni do miesiąca. Ten krótszy wariant obejmuje nowennę, ten drugi jeszcze inne modlitwy.
My przygotowujemy się przez 9 dni. Codziennie rano o 5:30 jest jutrznia. Tak wcześnie nie było nawet w seminarium. Wieczorem o 19:00 jest Msza Święta i procesja do jednego z sektorów (osiedli) parafii. Idziemy z modlitwą i śpiewem, dochodzimy na miejsce, gdzie zazwyczaj jest kapliczka, i tam kontynuujemy nowennę. Później wracam do domu, a ludzie z danego sektora jeszcze sobie siedzą i rozmawiają – więzy sąsiedzkie się umacniają.
Tak mamy w naszej niewielkiej miejscowości San Jacinto. W Colimes, gdzie żyje kilka tysięcy ludzi, rano o 5:00 (tak wcześnie nie ma nawet u nas) jest celebrowana Msza Święta w jednym z jego sektorów. Do południa są jeszcze wizyty w szkołach, a po południu ksiądz jedzie do dojazdówek. Wieczorem o 19:30 celebruje Mszę Świętą w głównym kościele i uczestniczy w procesji do kolejnej dzielnicy miasta. W tym przygotowaniu do odpustu uczestniczy wielu wiernych. Samo przygotowanie również jest dłuższe niż w San Jacinto, bo trwa miesiąc. Tak jest zazwyczaj w głównych parafiach.
Jestem w San Jacinto już drugi miesiąc. W poprzednich miejscach mieliśmy samochód parafialny, więc z przemieszczaniem się nie było większych kłopotów. Tutaj trzeba było kupić środek transportu. Wybór padł na motor. SERDECZNIE DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM OFIARODAWCOM ZA URZECZYWISTNIENIE TEGO ZAKUPU, (jak i kilku innych rzeczy). BÓG ZAPŁAĆ. Uczę się teraz nim jeździć. Poprzednim razem jeździłem jakieś 30 lat temu, na dodatek mało i źle. Mój bratanek, co prawda, może stwierdzić, że nie jeździłem, a latałem. I będzie miał rację. Po jednej z takich przejażdżek (właściwie jedynej, bo potem już ze mną na motor nie wsiadł) z wrażenia – na pewien czas – odebrało mu mowę. Ale potem wyrósł na zdrowego chłopa.
Motor przy dobrej pogodzie to dobry środek transportu. Niedawno pojechałem na Mszę Świętą do recinto (tak tu nazywamy dojazdówki) San Juan. Mniej więcej wiedziałem, dokąd jechać, ale to „mniej” było rzeczywiście mniejsze niż „więcej”. Po drodze zabrałem człowieka, który wskazywał mi drogę. Jedziemy, początkowo normalną polną drogą, potem polną drogą z wybojami, potem ścieżką, ścieżką z wybojami, a na koniec… wjechaliśmy w las bez drogi. I to było tam! Msza Święta między lasem a rzeką. Ludzie mają tam jednopiętrowe domy na takich polankach. To coś podobnego do Kościoła na Stecówce, tylko „bardziej”, bo polanka jest mniejsza i kaplicy nie ma.
Na razie preferuję boczne i polne drogi, gdzie ruch jest mniejszy i wolniejszy. Nabieram wprawy w jeździe. Była też inna przyczyna jazdy bocznymi drogami: prawo jazdy. Po przyjeździe do Ekwadoru przez pewien czas (do dziś nie wiem, czy 3, czy 6 miesięcy) ważne były polskie prawa jazdy. Potem są trzy możliwości: nie siedzieć za kierownicą, przekroczyć granicę (wtedy czas liczy się od nowa), zdać egzamin na miejscowe prawa lub… ryzykować. Wraz z pozostałymi księżmi wybraliśmy trzecią opcję. Kurs teoretyczny mieliśmy on-line. Potem egzamin: 20 zadań, trzy możliwe odpowiedzi, z których tylko jedna jest poprawna; możliwość popełnienia błędów – cztery. Podeszliśmy więc do niego spokojnie. Dzięki Bogu zdaliśmy, i 10 minut później wyszliśmy z dokumentami w rękach.
Jesienią do naszej diecezji powinni dołączyć jeszcze dwaj księża z Polski. Są już po rocznej formacji w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. Wraz z nimi będzie nas sześciu Polaków, w tym jeden biskup.
W sierpniu będziemy w Polsce (a zwłaszcza w Cięcinie) obchodzić Uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. I nie tylko w Polsce. W stolicy naszego „województwa”, w Guayaquil, także mamy parafię pod jej wezwaniem. Jej powstanie związane jest z zamachem na Ojca Świętego Jana Pawła II. W tamtych dniach naród modlił się o jego ocalenie, a ówczesny arcybiskup miejsca, uznawszy, że dla Świętego Papieża Matka Boża Częstochowska jest niezwykle ważna, złożył jej obietnicę wybudowania kościoła pod Jej wezwaniem. I słowa dotrzymał.
Niechaj więc Matka Boża Częstochowska błogosławi Was wszystkich: Jej Czcicieli i Pielgrzymów oraz Waszych bliskich. Z wdzięcznością i modlitwą, ks. Michał Mrzygłód